Sobota rano, za oknem ciemno, wieje, pada – mino to bibliotekarz jedzie do pracy. Przed 8 otwiera bibliotekę i czeka na pierwszych czytelników. Myśli sobie nikt tak rano nie przyjdzie, nie wstanie. Jego refleksje trwały tak nie całe dziesięć minut bo (po spojrzeniu na zegarek) o 8:08 odwiedził nas pierwszy czytelnik, a za nim kolejny i kolejny. Zaczął też dzwonić telefon, przychodzić maile i wiadomości na gg z prośbami o prolongaty. Po pierwszej fali użytkowników nastąpił okres niedługiego spokoju. Ja na chwilę zniknąłem na zapleczu, aby zająć się wypożyczeniem bibliotecznym i wysłaniem monitów, ale zaraz wróciłem do obsługiwania spragnionych wiedzy czytelników. Mogę śmiało powiedzieć, że w miarę późniejszej godziny i lepszej pogody ich przybywało. Czas przy pracy szybko mijał i nie wiadomo kiedy a była już prawie 14. Teraz tylko wszystko powyłączać i zamknąć bibliotekę - niech też odpocznie po i przed całym tygodniem pracy.